„Idź umierać, ale nie wolno ci umrzeć na mojej ziemi” – trzy pushbacki Anwara
-
Rodzaj zdarzenia:
Pushback
-
Lokalizacja:
Słupek 305; nieznane
- Data: 12.2023, 02.2024, 05.2024
- Godzina: -
- Liczba osób: 11-12 osób
- Demografia: Nieznane narodowości (rozmówca z Syrii)
- Kobiety: -
- Małoletni: -
- Problemy medyczne: -
- Prośba o azyl?: NIE
- Przewiezienie na placówkę SG? NIE
-
Doświadczona przemoc (Polska):
Bicie, narażanie na ekstremalne warunki, pryskanie gazem pieprzowym
-
Doświadczona przemoc (Białoruś):
Zmuszanie do pracy, zmuszanie do przekraczania granicy
- Zidentyfikowane służby:Polska Straż Graniczna, Białoruska Straż Graniczna
-
Wywózka w wigilię
Za pierwszym razem, w grudniu, kiedy przekroczyliśmy granicę, nie zbudowali jeszcze drugiej zapory, to znaczy rozbudowywali drugą zaporę. Drut kolczasty, nie mur.
Po tym jak przeszliśmy trochę, zaczął padać śnieg i poszli po naszych śladach. Złapali nas i pobili. Było nas wtedy 11 osób. Pełne przeszukanie, oczywiście rozbierają cię całkowicie do przeszukania, zostajesz w samych bokserkach, chociaż pada śnieg, jest go pełno na ziemi. Nawet buty, skarpetki są zakazane – wszystko zdejmują. I gaz, wiesz, ten pieprzowy. I pałki, te metalowe, nie te gumowe. Tak, pobili nas, zniszczyli telefon i odesłali. […] Kiedy nas zawrócili, przepuścili nas przez bramkę. Nazywają ją bramką dla zwierząt. […] Wróciliśmy boso, z tym śniegiem i deszczem, mokrzy wróciliśmy do naszego punktu, musieliśmy tam wrócić, żeby osoba za nas odpowiedzialna mogła zdecydować, czy chce, żebyśmy kontynuowali czy wracali. I on powiedział: „Wystarczy, nie macie telefonów”. Wróciliśmy do Mińska.
Wywózka w lutym
Wróciliśmy […]. Wiesz, w pierwszym miesiącu był śnieg, poszliśmy w drugim miesiącu, to samo. […] Znowu przekroczyliśmy w 12 osób, po około dwóch kilometrach, na skraju drogi zaskoczyło nas wojsko, zastawili na nas zasadzkę w głębi. Mam na myśli to, że widzieli nas, kiedy weszliśmy, ale nikt nas nie gonił, ale dwa kilometry w głąb, około dwóch, trzech kilometrów, wtedy nas złapali. Ujawnili się, otoczyli nas ze wszystkich stron i złapali.
Byłem tam najstarszy. A oni byli tymi ubranymi na czarno, ten czarny strój, mówią na nich „komandosi”. To znaczy jest wojsko, straż graniczna i „komando”. Tak więc, ci noszący czarne stroje to zrobili… To znaczy ustawili nas w jednej linii na drodze, jednego przy drugim. Oczywiście klęczących na ziemi. On [funkcjonariusz] przyszedł, wybrał mnie spośród wszystkich, odciągnął mnie na bok. Chciał wiedzieć kto jest przewodnikiem a kto jest „Rybari”. Powiedziałem mu, że idziemy za GPS-em, czyli nie mamy Rybari ani nic. Nie przekonały ich moje słowa, mówię trochę po angielsku, więc nie przekonały ich moje słowa…
Zaciągnęli mnie do serca lasu i zaczęli bić mnie Rangerem, bili mnie butami po głowie, aż się nie przyznam. Oczywiście moje dłonie były związane, moje dłonie były związane za moimi plecami, oczywiście wszyscy byli skuci trytytkami. Byłem tak bity, że udało mi się wyswobodzić. Zacząłem blokować uderzenia na mojej twarzy, bo było ich zbyt wiele. Kiedy upewnili się, że niczego nie wiem, zostawili mnie. Zabrali mnie z powrotem tam, gdzie byłem [wcześniej], skuli mnie ponownie. Potem było przesłuchanie trwające prawie dwie godziny, a byliśmy na drodze i padał na nas deszcz.
Zabrali nas z powrotem do punktu…Wróciliśmy w samochodach. To znaczy przeszliśmy kawałek do obozu, wsadzili nas do samochodu, to był jeden samochód, zwykły Jeep. Tam, gdzie wsadzają psa, z tyłu, wsadzili naszą dwunastkę w tę przestrzeń, która nie może pomieścić więcej niż dwie, trzy osoby. Załadowali nas dwunastu do tego Jeepa, nie na siedzenia, na których oni siedzą, ale do bagażnika z tyłu. Było nas dwunastu. Weszliśmy do środka i zabrali nas. […] Podzielili nas i nie pozwolili zostać razem, oczywiście razem z połamaniem telefonów. I niektórzy wrzucili nas, to znaczy ja byłem wśród tych wrzuconych do rzeki.
Wrzucili nas prosto do wody, po prostu wzięli nas, otworzyli bramkę i wrzucili nas, prosto do wody. To jest tak, jakby ci mówił, „Idź umierać, ale nie wolno ci umrzeć na mojej ziemi”. Są świadkowie takich wypowiedzi, więc ja nie wyolbrzymiam ani ich nie krytykuję, tylko opisuję rzeczywistość i to, co się nam stało.
Zostaliśmy, próbowaliśmy iść tam, gdzie chcieliśmy… Ale ktoś, kto idzie, wiesz, bez telefonu, bez jedzenia, bez wody, nic… Mam na myśli to, że nawet jedzenie, które ze sobą wzięliśmy, wszystko zabrali i było z jednym spośród nas i z pierwszymi sześcioma osobami, które zostały wyrzucone, jedzenie i picie z nimi. Nasza druga szóstka nie miała ze sobą zupełnie nic, tylko małe zapalniczki.
Szliśmy przez środek rzeki, szliśmy, i szliśmy, i szliśmy. Woda robiła się coraz głębsza i głębsza, woda była głęboka prawie do pasa i była noc. Pomyśleliśmy, że jak będziemy kontynuować to tu umrzemy, padał na nas deszcz.
Zapytałem kolegów z którymi byłem: „Co uważacie?” Oni powiedzieli: „Jesteś najstarszy spośród nas, jaka jest twoja decyzja?” Powiedziałem im: „Musimy znaleźć miejsce które jest choć trochę suche. Zostaniemy tam do rana, ale kiedy będzie jasno, pójdziemy i poddamy się Białorusinom. To jest najbezpieczniejsza rzecz dla nas”.
Więc zawróciliśmy, znaleźliśmy wysokie drzewo, próbowaliśmy rozpalić ogień, ale na początku nie mogliśmy. Potem jeden z chłopaków… koszula, którą miał na sobie nadal była sucha, podpalił tę koszulę i rozpalił ogień. Siedzieliśmy przy ogniu całą noc tylko po to, żeby przeżyć.
Rano poszliśmy i poddaliśmy się Białorusinom. […] Oni też nas męczyli do zachodu słońca, ale oczywiście nie takie tortury, mam na myśli mycie samochodów, karmienie świń, przekładanie ziemi i tak dalej…Po południu zebrali nas z pozostałą szóstką, tam była jeszcze inna grupa. Zebrali nas razem, dali nam narzędzia i powiedzieli, że mamy wracać i przedostać się, wejść znowu do Polski. […] Powiedziałem mu, że nie możemy się przedostawać, bo nie mamy telefonów. Powiedział, że jest z nami trzech Irakijczyków, którzy mają telefony. Powiedziałem mu, że jest nas teraz 20, więc to jest jak samobójstwo. Pójdziemy tam i znowu nas tak mocno pobiją, a nie mamy telefonów. Powiedział: „Nie chcę was tu widzieć”.
Byli z nami Irakijczycy, Syryjczycy, Afgańczycy. Afgańczycy od razu uciekli i wrócili do Mińska. Irakijczycy, zanim uciekli, zaprowadzili nas do rzeki, bo to oni mieli telefony. Byliśmy w rzece przez trzy godziny zanim udało się nam wydostać. Woda nas znosiła. Byliśmy w wodzie po szyje.
Nie spodziewaliśmy się, że którykolwiek z nas wyjdzie z tego żywy. Doszło do momentu, w którym nasze nogi były kompletnie niezdolne do ruchu, bo nasze ciała były całkiem zdrętwiałe. […] nie wiem jak wydostaliśmy się z rzeki. Wydostaliśmy się z wody i wycofaliśmy się do Mińska.
Wywózka w Ramadan
Wróciliśmy w Ramadan i znów stało się to samo. […] Znowu doszliśmy prawie do pierwszej drogi, przy drugiej drodze nas złapali, drony za nami poleciały i przez to nas złapali. Znowu połamali nasze telefony i nas odesłali z powrotem. Próbowałem do około 25 dnia Ramadanu, nie mogłem przejść, to znaczy za każdym razem, kiedy zbliżałem się do muru, natychmiast atakowali nas gazem i gumowymi kulami.
Najgorsza sprawa z polską strażą graniczną to gaz, którym pryskają imigrantów. Są takie momenty, na przykład przy punkcie 330 nie ma Internetu, więc ludzie są zmuszeni chodzić do 335, bo tam mają trochę Internetu. Więc tam chodzimy porozmawiać z rodziną, sprawdzić, jak się mają inni. [Polscy strażnicy] nie pozwalają ci, nawet jeśli widzą, że nic nie robisz. Przyszedłeś po prostu porozmawiać przez telefon. W końcu przywieźli duże pompy [gazu pieprzowego] o zasięgu pięciu metrów. Mi się to nie przydarzyło, ale niektórych moich przyjaciół rozebrali zupełnie do naga i spryskali gazem pieprzowym ich wrażliwe miejsca. Mi się to nie stało, ale dwukrotnie spryskali mi twarz.
– Czy kiedykolwiek prosiłeś o azyl w Polsce?
– Nie pozwalają ci do siebie mówić. Próbujemy rozmawiać… Kiedy jesteś za płotem, wtedy do ciebie mówią… Czasem z nami gawędzą… Mówią nam, że płacimy dużo pieniędzy, żeby się tu dostać… Mówią: „No, czemu nie polecicie do kraju, w którym chcecie być?” Mówiliśmy, że Syryjczycy nie dostają wiz i nie wolno nam polecieć do Europy. Byli zdziwieni…